Jeśli mieszkacie w Poznaniu, bądź też przejeżdżacie przez to miasto, to zajrzyjcie do Piece of Cake.
Jest to ciekawe miejsce przy ul. Żydowskiej 29 (zaraz koło Rynku, ale w Poznaniu na dobrą sprawę wszystko jest koło rynku. Coś, czego mi w tym mieście brakuje to to, że poza centrum ciężko mi było znaleźć dobrą knajpę).
Są opisani jako kawiarnia (i rzeczywiście mają dobrą kawę), ale serwują także jedzonko. Osobiście zakochałam się u nich w wege burgerach i tartach.
Burger, którego ciągle u nich zamawiałam, był z gruszką, kozim serem, jakimś sosem, a wszystko to wpakowane w boską bułkę.
Ponadto grillowane kanapki (moja ulubiona z chorizo).
Teraz Wam dokładnie nie opiszę wszystkiego, bo ostatnio byłam tam ponad pół roku temu, ale polecam bardzo bardzo. Zwłaszcza latem, kiedy na tyłach mają otwarty spory ogródek, w którym można siedzieć i siedzieć i wcale nie chcę się ruszać.
Zwłaszcza, gdy w bonusie popijacie sobie melonową Fritz-Kolę.
Piece of Cake w internetach: FB.
środa, 25 grudnia 2013
poniedziałek, 23 grudnia 2013
Smaczysowych!
Od jutra świętujemy! Szkoda tylko, że śniegu nie ma. Ale za to na stołach same smaczysy <3
A przynajmniej mam taką nadzieję.
Zatem spokojnych świąt przy stole - tak tradycyjnie ;)
A przynajmniej mam taką nadzieję.
Zatem spokojnych świąt przy stole - tak tradycyjnie ;)
Burgerove nie-love część 2 - Slow Starter's.
Kolejna część cyklu o sopockich miejscach serwujących burgery. Dzisiaj Slow Starter's.
Rzuciłam kiedyś na Fejsbogu pytanie o to, gdzie w Sopocie można zjeść dobrego burgera. Tubylcy odesłali mnie właśnie tam.
No to okej - skoro tak bardzo polecacie, to ja pójdę i sprawdzę (cokolwiek zastanawiałam się, co może serwować knajpa, która ma błąd w nazwie i czy ichniejsze jedzenie też będzie pomyłką).
Pierwszy raz poszłam tam z koleżanką. Knajpa mieści się przy ul. Gen. W. Sikorskiego 12, zaraz koło Almy. Kiedyś był tam Key-Bell Pub, a jeszcze wcześniej toaleta publiczna (moje kolejne skojarzenie, że jedzenie z dupy ;P).
Z wierzchu nic specjalnego, za to środek miał mi pokazać, że mam do czynienia z prawdziwą amerykańską restauracją.
Na podłodze ryflowana blacha, na ścianach jakieś postery, cegła, tablice rejestracyjne. Na stolikach pod szkłem amerykańskie klasyki w postaci samochodów czy innych motorów. Loże itp.
Siadamy, biorę menu. I przeglądam. Nic nie zwraca szczególnej uwagi (no, może poza literówkami, których jest sporo). W końcu zamawiam Whiskey Burgera. I czekam. A że się naczekałam, to zamówiłam sobie piwo. I poczytałam więcej o jedzeniu i napojach, które tam serwują. Możecie np. napić się whisky, wychylić shota, czy posączyć soft drinka.
Po jakimś czasie dostałam jedzenie - do burgera dołączone były fryty. Niestety całość podana podobnie jak w Stacji No 7 na czymś styropianopodobnym. Do tego plastikowe sztućce. No ale okej. Przeboleję.
Spróbowałam frytek. Duże, całkiem nieźle wysmażone, szkoda tylko, że były mrożone (nikt mi nie wciśnie, że frytki ze świeżych ziemniaków zajeżdżałyby tak bardzo skrobią, tym bardziej, że widziałam, jak były wsypywane z plastikowej torby do frytkownicy ;)) i że posypane jakąś czosnkową przyprawą (nie każdy to lubi!).
Biorę się za burgera - złapałam bułę i już wiem, że będzie porażka. Bułka dmuchana, chemiczna (taka jak w Stacji). Zaraz była obrzydliwie mokra i wszystko się rozpaćkało po tym małym talerzyku. I trochę po stole.
Mięso nie było złe, ale mogłoby być lepsze, bo to, co dostałam było lekko przesmażone.
Do ilości dodatków i sosów nie mogę się przyczepić - to było na plus.
Obsługa też nie najgorsza, chociaż kucharz mógłby darować sobie niektóre komentarze i niestosowne pogaduszki ze swoimi znajomymi, którzy akurat byli też w lokalu - w końcu inni goście niekoniecznie muszą słuchać o tym, co, kto, gdzie i z kim.
Zapłaciłam, wyszłam i powiedziałam sobie, że wpadnę jeszcze raz sprawdzić, czy cokolwiek się zmieniło.
Ponownie trafiłam tam po pół roku.
Znowu nie byłam sama. Zamówiliśmy Gorgonzola Burger.
Podanie takie samo. Buła taka sama. Mięso lepsze. Za to dodatki o kant dupy strzelił, bo nie dość, że gorgonzola słona, to jeszcze reszta nie równoważyła tego w ogóle, tylko dosalała jeszcze bardziej.
I frytki znowu z posypką. Mi to nie pasuje, bo wolę fryty normalne, posolone, ew. z keczupem.
Obsługa dziwna, bo chyba bardziej interesowało ich to, co w internetach niż ich goście. No ale w końcu knajpa ma mieć amerykański luz, to może o to chodziło.
Zapłaciliśmy i wyszliśmy.
Wiem, że Slow Starter's jest popularne wśród ludzi, bo lubią ich przystawki. Ale ja się przystawką nie najem i idę na to, co mają flagowego i czym się chwalą. A to mnie nie powala. Sorry. I na tej podstawie ich oceniam.
Na plus:
- wielkość porcji
- całkiem ciekawy klimat, chociaż wolę nieco inne miejsca
- dobre piwo
- ilość dodatków i sosów
Na minus:
- podanie (styropianowe talerzyki... można by chociażby w koszyczku... czymkolwiek...)
- chemiczna buła (namakająca i gąbczasta)
- frytki z posypką czosnkową (czy cokolwiek to jest)
- jakość mięsa (może być dużo lepiej)
- dziwna obsługa
Ogólnie polecić mogę ludziom idącym na przystawki, lub takich, którym smakuje żarcie w McD i innych tego typy miejscach - pokochacie ich bułki. Dla mnie niestety to nie jest to, bo buła to ważna część dobrego burgera.
Slow Starter's w internetach: FB
Rzuciłam kiedyś na Fejsbogu pytanie o to, gdzie w Sopocie można zjeść dobrego burgera. Tubylcy odesłali mnie właśnie tam.
No to okej - skoro tak bardzo polecacie, to ja pójdę i sprawdzę (cokolwiek zastanawiałam się, co może serwować knajpa, która ma błąd w nazwie i czy ichniejsze jedzenie też będzie pomyłką).
Pierwszy raz poszłam tam z koleżanką. Knajpa mieści się przy ul. Gen. W. Sikorskiego 12, zaraz koło Almy. Kiedyś był tam Key-Bell Pub, a jeszcze wcześniej toaleta publiczna (moje kolejne skojarzenie, że jedzenie z dupy ;P).
Z wierzchu nic specjalnego, za to środek miał mi pokazać, że mam do czynienia z prawdziwą amerykańską restauracją.
Na podłodze ryflowana blacha, na ścianach jakieś postery, cegła, tablice rejestracyjne. Na stolikach pod szkłem amerykańskie klasyki w postaci samochodów czy innych motorów. Loże itp.
Siadamy, biorę menu. I przeglądam. Nic nie zwraca szczególnej uwagi (no, może poza literówkami, których jest sporo). W końcu zamawiam Whiskey Burgera. I czekam. A że się naczekałam, to zamówiłam sobie piwo. I poczytałam więcej o jedzeniu i napojach, które tam serwują. Możecie np. napić się whisky, wychylić shota, czy posączyć soft drinka.
Po jakimś czasie dostałam jedzenie - do burgera dołączone były fryty. Niestety całość podana podobnie jak w Stacji No 7 na czymś styropianopodobnym. Do tego plastikowe sztućce. No ale okej. Przeboleję.
Spróbowałam frytek. Duże, całkiem nieźle wysmażone, szkoda tylko, że były mrożone (nikt mi nie wciśnie, że frytki ze świeżych ziemniaków zajeżdżałyby tak bardzo skrobią, tym bardziej, że widziałam, jak były wsypywane z plastikowej torby do frytkownicy ;)) i że posypane jakąś czosnkową przyprawą (nie każdy to lubi!).
Biorę się za burgera - złapałam bułę i już wiem, że będzie porażka. Bułka dmuchana, chemiczna (taka jak w Stacji). Zaraz była obrzydliwie mokra i wszystko się rozpaćkało po tym małym talerzyku. I trochę po stole.
Mięso nie było złe, ale mogłoby być lepsze, bo to, co dostałam było lekko przesmażone.
Do ilości dodatków i sosów nie mogę się przyczepić - to było na plus.
Obsługa też nie najgorsza, chociaż kucharz mógłby darować sobie niektóre komentarze i niestosowne pogaduszki ze swoimi znajomymi, którzy akurat byli też w lokalu - w końcu inni goście niekoniecznie muszą słuchać o tym, co, kto, gdzie i z kim.
Zapłaciłam, wyszłam i powiedziałam sobie, że wpadnę jeszcze raz sprawdzić, czy cokolwiek się zmieniło.
Ponownie trafiłam tam po pół roku.
Znowu nie byłam sama. Zamówiliśmy Gorgonzola Burger.
Podanie takie samo. Buła taka sama. Mięso lepsze. Za to dodatki o kant dupy strzelił, bo nie dość, że gorgonzola słona, to jeszcze reszta nie równoważyła tego w ogóle, tylko dosalała jeszcze bardziej.
I frytki znowu z posypką. Mi to nie pasuje, bo wolę fryty normalne, posolone, ew. z keczupem.
Obsługa dziwna, bo chyba bardziej interesowało ich to, co w internetach niż ich goście. No ale w końcu knajpa ma mieć amerykański luz, to może o to chodziło.
Zapłaciliśmy i wyszliśmy.
Wiem, że Slow Starter's jest popularne wśród ludzi, bo lubią ich przystawki. Ale ja się przystawką nie najem i idę na to, co mają flagowego i czym się chwalą. A to mnie nie powala. Sorry. I na tej podstawie ich oceniam.
Na plus:
- wielkość porcji
- całkiem ciekawy klimat, chociaż wolę nieco inne miejsca
- dobre piwo
- ilość dodatków i sosów
Na minus:
- podanie (styropianowe talerzyki... można by chociażby w koszyczku... czymkolwiek...)
- chemiczna buła (namakająca i gąbczasta)
- frytki z posypką czosnkową (czy cokolwiek to jest)
- jakość mięsa (może być dużo lepiej)
- dziwna obsługa
Ogólnie polecić mogę ludziom idącym na przystawki, lub takich, którym smakuje żarcie w McD i innych tego typy miejscach - pokochacie ich bułki. Dla mnie niestety to nie jest to, bo buła to ważna część dobrego burgera.
Slow Starter's w internetach: FB
Pobite Gary!
Jakiś czas temu olbrzymia część moich znajomych zaczęła mnie zapraszać do polubienia na Fejsbuniu strony Bistro Pobite Gary.
Weszłam, zobaczyłam, że projekt w fazie lęgowej, że coś się dzieje, coś się kręci i że niedługo mają się otworzyć. No to kliknęłam Lubię to!, bo dobrze być z takimi rzeczami na bieżąco.
Patrzyłam co się tam dzieje i z każdym nowym postem i każdym nowym zdjęciem podobało mi się jeszcze bardziej.
W końcu Pobite Gary wystartowały, a ja... nie mogłam znaleźć czasu, żeby się do nich wybrać (ciągle nie po drodze i ciągle za mało czasu).
W końcu się jednak udało i tak niedawno zawitałam tam po raz pierwszy (i na pewno nie ostatni!).
Bistro znajduje się Gdańsku, niedaleko SKM Żabianka (ul. Bitwy Oliwskiej 34). Wcześniej w ich miejscu była bodajże jakaś pizzeria. Całkiem łatwo trafić i jeśli jesteście akurat w pobliżu, to naprawdę polecam!
Po wejściu do środka na przeciwko macie na ścianie info o tym, co aktualnie jest lunchem dnia (15.00 PLN za takie cudo).
Moją uwagę od razu zwróciły fantastyczne, duże stoły i oświetlenie. Chwilę później świetne wykorzystanie drewnianych skrzynek, które przymocowane do ścian, tworzą regały.
Wszędzie garnki, przybory kuchenne i inne pierdoły, które nadają miejscu charakteru.
Półotwarta kuchnia też robi swoje i z kucharzem można sobie pogadać (swoją drogą gratuluję kucharza, który jest miły i odpowiada na pytania ;)).
Siadam, wiem, że chcę lunch dnia, ale to jeszcze nie ta godzina, więc zamawiam gorącą czekoladę. Jest boska - gorąca, gęsta z pianką i bitą śmietaną.
Później już czas na lunch - tego dnia była to karkówka, domowe kopytka i buraczki. A do całości dostajemy napój.
Podanie - bez zarzutu. Na talerzu porządek, nie wyglądało to jak jedna, wielka kupa i aż chciało się jeść.
Smak - rewelacja. Karkówka dobrze doprawiona, nie przegotowana, idealnie miękka i soczysta. Sos - palce lizać. Kopytka - tak samo. Czuć było, że nie są to kupne mrożonki.
No i buraczki - też dobre, choć jak dla mnie trochę mdłe. Ale do całości pasowały, więc w sumie nie mam się do czego przyczepić.
Dodatkowo obsługa - jak ja byłam, to na zmianie była Marta - bardzo sympatyczna dziewczyna, z którą też chwilę pogadałam, opowiedziała mi o lokalu (okazało się, że właścicielami są znajomi znajomych, stąd taka dzika promocja na Fejsie ^^), o tym, że mają własną mini szklarnię, w której hodują zioła i warzywa i że sobie to zbierają, jak potrzebują. Że lokal został odnowiony po starej knajpie jakiejś (edit: wcześniej była tam pierwsza w Trójmieście, bo powstała w 1991 roku, pizzeria Robertino - dziękuję czytelnikowi za zwrócenie uwagi :)), a genialne czarne kafle (o których myślałam, że są tapicerką, bo tak wyglądają), ukryte były pod sidingiem.
Pogadałyśmy trochę o kawie (możecie się tam napić kawy Illy), o tym, jakie eventy robią i czy bistro cieszy się popularnością.
W międzyczasie przyszło kilka osób - jak się okazuje stali klienci :), a to dobrze świadczy o miejscu.
Poza tym dowiedziałam się, że mają cydr gruszkowy <3 i kilka regionalnych piw. Mocniejsze alkohole może będą wprowadzone z czasem.
No i ceny - uważam, że są odpowiednie i nie można na nie narzekać, bo w wielu innych miejscach za takie pieniądze dostanie się byle co bez smaku. Tutaj płacąc 15.00 PLN za lunch dnia wychodzi się z pełnym brzuszkiem. I ja wolę wydać tę kasę tam, niż pójść do McD i kupić jakiś zestawik, który zapcha mnie na pół godziny.
Na plus:
- wygląd i atmosfera
- obsługa!
- JEDZENIE <3
- cała reszta
Na minus:
- jaki minus?
Podsumowując - Bistro Pobite Gary jest świetnym miejscem zarówno na szybki lunch jak i obiad z rodziną, wieczorne posiadówki ze znajomymi przy piwku i przekąsce, czy korpo spotkanie.
I warto tam wybrać się specjalnie, a nie tylko będąc w pobliżu :) bo poza tym, że Was nakarmią, to mają jeszcze w sprzedaży bardzo dobrej jakości produkty regionalne.
Bistro Pobite Gary w internetach - FB.
Weszłam, zobaczyłam, że projekt w fazie lęgowej, że coś się dzieje, coś się kręci i że niedługo mają się otworzyć. No to kliknęłam Lubię to!, bo dobrze być z takimi rzeczami na bieżąco.
Patrzyłam co się tam dzieje i z każdym nowym postem i każdym nowym zdjęciem podobało mi się jeszcze bardziej.
W końcu Pobite Gary wystartowały, a ja... nie mogłam znaleźć czasu, żeby się do nich wybrać (ciągle nie po drodze i ciągle za mało czasu).
W końcu się jednak udało i tak niedawno zawitałam tam po raz pierwszy (i na pewno nie ostatni!).
Bistro znajduje się Gdańsku, niedaleko SKM Żabianka (ul. Bitwy Oliwskiej 34). Wcześniej w ich miejscu była bodajże jakaś pizzeria. Całkiem łatwo trafić i jeśli jesteście akurat w pobliżu, to naprawdę polecam!
Po wejściu do środka na przeciwko macie na ścianie info o tym, co aktualnie jest lunchem dnia (15.00 PLN za takie cudo).
Moją uwagę od razu zwróciły fantastyczne, duże stoły i oświetlenie. Chwilę później świetne wykorzystanie drewnianych skrzynek, które przymocowane do ścian, tworzą regały.
Wszędzie garnki, przybory kuchenne i inne pierdoły, które nadają miejscu charakteru.
Półotwarta kuchnia też robi swoje i z kucharzem można sobie pogadać (swoją drogą gratuluję kucharza, który jest miły i odpowiada na pytania ;)).
Siadam, wiem, że chcę lunch dnia, ale to jeszcze nie ta godzina, więc zamawiam gorącą czekoladę. Jest boska - gorąca, gęsta z pianką i bitą śmietaną.
Później już czas na lunch - tego dnia była to karkówka, domowe kopytka i buraczki. A do całości dostajemy napój.
Podanie - bez zarzutu. Na talerzu porządek, nie wyglądało to jak jedna, wielka kupa i aż chciało się jeść.
Smak - rewelacja. Karkówka dobrze doprawiona, nie przegotowana, idealnie miękka i soczysta. Sos - palce lizać. Kopytka - tak samo. Czuć było, że nie są to kupne mrożonki.
No i buraczki - też dobre, choć jak dla mnie trochę mdłe. Ale do całości pasowały, więc w sumie nie mam się do czego przyczepić.
Dodatkowo obsługa - jak ja byłam, to na zmianie była Marta - bardzo sympatyczna dziewczyna, z którą też chwilę pogadałam, opowiedziała mi o lokalu (okazało się, że właścicielami są znajomi znajomych, stąd taka dzika promocja na Fejsie ^^), o tym, że mają własną mini szklarnię, w której hodują zioła i warzywa i że sobie to zbierają, jak potrzebują. Że lokal został odnowiony po starej knajpie jakiejś (edit: wcześniej była tam pierwsza w Trójmieście, bo powstała w 1991 roku, pizzeria Robertino - dziękuję czytelnikowi za zwrócenie uwagi :)), a genialne czarne kafle (o których myślałam, że są tapicerką, bo tak wyglądają), ukryte były pod sidingiem.
Pogadałyśmy trochę o kawie (możecie się tam napić kawy Illy), o tym, jakie eventy robią i czy bistro cieszy się popularnością.
W międzyczasie przyszło kilka osób - jak się okazuje stali klienci :), a to dobrze świadczy o miejscu.
Poza tym dowiedziałam się, że mają cydr gruszkowy <3 i kilka regionalnych piw. Mocniejsze alkohole może będą wprowadzone z czasem.
No i ceny - uważam, że są odpowiednie i nie można na nie narzekać, bo w wielu innych miejscach za takie pieniądze dostanie się byle co bez smaku. Tutaj płacąc 15.00 PLN za lunch dnia wychodzi się z pełnym brzuszkiem. I ja wolę wydać tę kasę tam, niż pójść do McD i kupić jakiś zestawik, który zapcha mnie na pół godziny.
Na plus:
- wygląd i atmosfera
- obsługa!
- JEDZENIE <3
- cała reszta
Na minus:
- jaki minus?
Podsumowując - Bistro Pobite Gary jest świetnym miejscem zarówno na szybki lunch jak i obiad z rodziną, wieczorne posiadówki ze znajomymi przy piwku i przekąsce, czy korpo spotkanie.
I warto tam wybrać się specjalnie, a nie tylko będąc w pobliżu :) bo poza tym, że Was nakarmią, to mają jeszcze w sprzedaży bardzo dobrej jakości produkty regionalne.
Bistro Pobite Gary w internetach - FB.
sobota, 21 grudnia 2013
Burgerove nie-love - Stacja No 7.
Uwielbiam burgery. Takie z pyszną, soczystą wołowiną, świeżutkimi dodatkami i obłędnym sosem.
Jak mieszkałam w Warszawie, to burgerowni miałam pod dostatkiem. W Sopocie było o to trochę ciężej.
Teraz działa kilka knajp, które serwują bułę z kotletem. Osobiście jadłam w czterech, polecam dwie, z czego jedną wybitnie. Ale i tak opiszę wszystkie, bo uważam, że poza ochami należy też zwrócić uwagę na niewypały. I od nich zacznę.
Dzisiaj Stacja No 7, w której byłam dwa razy - zawsze daję knajpie drugą szansę. W tym wypadku były to dwie wizyty w sporym odstępie czasowym i dwie porażki.
Stacja powstała w miejscu dawnego baru Amigo (nie wiem, może liczyli, że wpadną do nich starzy koneserzy, którzy tłumnie odwiedzali Amigo w celu spożycia złocistego trunku z pianką).
Nowy, nieco futurystyczny budynek, ładnie wykończony i oświetlony, który zdecydowanie przyciąga wzrok. Człowiek chce wejść choćby tylko po to, żeby zobaczyć jak jest w środku. Jedyny minus to tandetny banner reklamowy powieszony na murku.
Wnętrze zdecydowanie dla fanów motoryzacji. Wszędzie obrazki i plakaty z szybkimi samochodami, pełno szarości, szkła i stali nierdzewnej (w toalecie jest gablota, w której stoją modele samochodów - szkoda, że nie mam zdjęcia. I raczej go mieć nie będę, bo nie zamierzam nigdy więcej w tym miejscu jeść, a nie pójdę przecież tylko po to, żeby zrobić zdjęcie WC :D).
Dla mnie trochę odpychające i zimne - usiadłam i miałam wrażenie, że całe to "szybkie" wnętrze jest właśnie po to, żeby klient broń Panie Boże nie posiedział za długo - zjedz i wypier... ;)
Niby czerwone oświetlenie to wszystko zmiękcza... Niby.
Menu jest kolejnym przykładem na to, że właściciel musi być fanem motoryzacji. Wszystkie nazwy nawiązują do samochodów itp. I nie mówią kompletnie nic o danym burgerze. Trzeba się wczytać w opisy, czas leci, na moje pytanie co polecają ani pani przyjmująca zamówienie, ani kucharz nie potrafili mi odpowiedzieć, wzruszyli tylko ramionami i powiedzieli, że klient sam musi zdecydować.
No to zdecydowałam.
Wybrałam Enzo Burgera (sałata, rukola, suszony pomidor, ser feta, oliwki, bazylia, sos), jakiś napój, zapłaciłam i usiadłam.
W knajpie poza mną nie było nikogo. Najlepsze burgery w Trójmieście (jak reklamuje się Stacja) nie przyciągnęły tamtego dnia zbyt wielu osób.
Na zamówienie czekałam 25 minut. Gdy w końcu przyszło i wylądowało przede mną na stole, zaczęłam się zastanawiać, czy dalej chcę to jeść. Oczy też jedzą, a podanie pozostawiało wiele do życzenia.
Przede wszystkim styropianowy talerzyk, na którym podano burgera i który po chwili zrobił się cały obrzydliwie mokry. Po drugie - burger wyglądał jakby zrobiło go siedmioletnie dziecko, któremu przy okazji spadł kilka razy.
Okej, przebolałam, stwierdziłam, że szkoda mi kasy, którą na to wydałam, więc postanowiłam spróbować.
Nie powiem, burger był spory - 200 g wołowiny, dużo warzyw, całkiem nieźle.
Pierwszy gryz i... burger wrócił na talerzyk, a ja musiałam przeżuć to, co ugryzłam.
Fatalna bułka, która nie dość, że wyglądała jak kupowana hurtowo w Selgrosie czy innym Makro, to smakowała równie źle. Wiecie, taka dmuchana chemiczna buła, która może leżeć i leżeć i leżeć.
Wołowina lepsza, ale przesmażona i sucha i rozpadała się podczas jedzenia. Sos też jakiś gotowy, dużo za dużo, płynął wszędzie i doskonale zabijał smak warzyw. A przy okazji idealnie rozmoczył bułkę, która w połowie jedzenia po prostu zrobiła się jak gąbka.
Ogólnie burgera jadło się ciężko - spora buła ze sporą ilością zawartości, tu gryziesz, z drugiej strony Ci wypada, nie wsadzili żadnego patyczka co by to wszystko w kupie trzymał (z drugiej strony nawet jakby go wsadzili, to po chwili wszystko by z niego odpadło ;-)).
Gdy skończyłam, czułam że zjadłam mąkę, sos musztardowy i kawałek mięsa. Smaku warzyw nie czułam.
O moich uwagach powiedziałam pracownikom. Podejście mieli olewczo-wyjebawcze.
Jak powiedziałam, że mogliby do burgera wbić dwa patyczki i przekroić na pół, bo by się łatwiej jadło, to oni, że się nie da. Jakoś w innych miejscach się udaje, a u nich nie.
Na komentarz dot. bułki powiedzieli, że one są z ekologicznej piekarni. Jak zapytałam, z której, to żadne nie odpowiedziało.
Na zarzut dot. mięsa, że suche i rozpadające się, kucharz powiedział, że on burgery robi od lat i do tej pory nikt się nie skarżył, więc na pewno było dobre, tylko ja wymyślam.
Okej, niechaj będzie i tak - ja wymyślam. W końcu to moje zdanie, moja subiektywna opinia. Darowałam sobie resztę moich uwag, bo grochem o ścianę nie lubię rzucać i wyszłam.
Odczekałam trzy miesiące. Miałam nadzieję, że może mimo ich wcześniejszej postawy, wzięli sobie moje uwagi do serca.
Poszłam tam ponownie, tym razem nie sama, a ze znajomym, który jest szefem kuchni. Chciałam mieć kogoś, kto wyrazi swoją niezależną opinię.
Weszliśmy, zamówiliśmy (tym razem Turbo burger), usiedliśmy i czekaliśmy.
Tym razem zamówienie dotarło w minut 15, ale dalej podane tak samo, dalej taka sama bułka i cała reszta. Więc nawet nie ma co opisywać. Bo nie zmieniło się nic.
Ugryzłam dwa razy, stwierdziłam, że drugi raz sobie tego nie zrobię i zostawiłam. Znajomy zmęczył połowę.
Po czym przyznał mi rację. Tym razem to on przekazał uwagi. Reakcja była podobna. Wyszliśmy, a ja na zawsze skreśliłam Stację No 7 z miejsc, w których jadam.
Na plus:
- wygląd budynku z zewnątrz
- wielkość burgera
- ilość dodatków
Na minus:
- chemiczna buła, która w kilka minut nasiąka sosem i robi się gąbczasta
- suche i rozpadające się mięso
- za dużo sosu - jak na mój gust kupnego i marnej jakości
- kiepskie podanie (ludzie, skoro macie taki ładny lokal, to zainwestujcie w zastawę, albo podajcie to jakoś ciekawiej, a nie na styropianowym talerzyku, który robi się cały mokry i przykleja się do stołu).
- mało przyjazna obsługa (nie wiem, może pracują tam też inni ludzie, ja jednak trafiłam dwa razy na panią, która zachowywała się tak, jakby mi łaskę robiła, że przyjęła zamówienie).
Ogólnie polecić mogę jedynie hardkorom, którzy lubią eksperymenty i podobnie jak ja, testują knajpy.
Stacja No 7 w internetach - FB, www.
Jak mieszkałam w Warszawie, to burgerowni miałam pod dostatkiem. W Sopocie było o to trochę ciężej.
Teraz działa kilka knajp, które serwują bułę z kotletem. Osobiście jadłam w czterech, polecam dwie, z czego jedną wybitnie. Ale i tak opiszę wszystkie, bo uważam, że poza ochami należy też zwrócić uwagę na niewypały. I od nich zacznę.
Dzisiaj Stacja No 7, w której byłam dwa razy - zawsze daję knajpie drugą szansę. W tym wypadku były to dwie wizyty w sporym odstępie czasowym i dwie porażki.
Stacja powstała w miejscu dawnego baru Amigo (nie wiem, może liczyli, że wpadną do nich starzy koneserzy, którzy tłumnie odwiedzali Amigo w celu spożycia złocistego trunku z pianką).
Nowy, nieco futurystyczny budynek, ładnie wykończony i oświetlony, który zdecydowanie przyciąga wzrok. Człowiek chce wejść choćby tylko po to, żeby zobaczyć jak jest w środku. Jedyny minus to tandetny banner reklamowy powieszony na murku.
Wnętrze zdecydowanie dla fanów motoryzacji. Wszędzie obrazki i plakaty z szybkimi samochodami, pełno szarości, szkła i stali nierdzewnej (w toalecie jest gablota, w której stoją modele samochodów - szkoda, że nie mam zdjęcia. I raczej go mieć nie będę, bo nie zamierzam nigdy więcej w tym miejscu jeść, a nie pójdę przecież tylko po to, żeby zrobić zdjęcie WC :D).
Dla mnie trochę odpychające i zimne - usiadłam i miałam wrażenie, że całe to "szybkie" wnętrze jest właśnie po to, żeby klient broń Panie Boże nie posiedział za długo - zjedz i wypier... ;)
Niby czerwone oświetlenie to wszystko zmiękcza... Niby.
Menu jest kolejnym przykładem na to, że właściciel musi być fanem motoryzacji. Wszystkie nazwy nawiązują do samochodów itp. I nie mówią kompletnie nic o danym burgerze. Trzeba się wczytać w opisy, czas leci, na moje pytanie co polecają ani pani przyjmująca zamówienie, ani kucharz nie potrafili mi odpowiedzieć, wzruszyli tylko ramionami i powiedzieli, że klient sam musi zdecydować.
No to zdecydowałam.
Wybrałam Enzo Burgera (sałata, rukola, suszony pomidor, ser feta, oliwki, bazylia, sos), jakiś napój, zapłaciłam i usiadłam.
W knajpie poza mną nie było nikogo. Najlepsze burgery w Trójmieście (jak reklamuje się Stacja) nie przyciągnęły tamtego dnia zbyt wielu osób.
Na zamówienie czekałam 25 minut. Gdy w końcu przyszło i wylądowało przede mną na stole, zaczęłam się zastanawiać, czy dalej chcę to jeść. Oczy też jedzą, a podanie pozostawiało wiele do życzenia.
Przede wszystkim styropianowy talerzyk, na którym podano burgera i który po chwili zrobił się cały obrzydliwie mokry. Po drugie - burger wyglądał jakby zrobiło go siedmioletnie dziecko, któremu przy okazji spadł kilka razy.
Okej, przebolałam, stwierdziłam, że szkoda mi kasy, którą na to wydałam, więc postanowiłam spróbować.
Nie powiem, burger był spory - 200 g wołowiny, dużo warzyw, całkiem nieźle.
Pierwszy gryz i... burger wrócił na talerzyk, a ja musiałam przeżuć to, co ugryzłam.
Fatalna bułka, która nie dość, że wyglądała jak kupowana hurtowo w Selgrosie czy innym Makro, to smakowała równie źle. Wiecie, taka dmuchana chemiczna buła, która może leżeć i leżeć i leżeć.
Wołowina lepsza, ale przesmażona i sucha i rozpadała się podczas jedzenia. Sos też jakiś gotowy, dużo za dużo, płynął wszędzie i doskonale zabijał smak warzyw. A przy okazji idealnie rozmoczył bułkę, która w połowie jedzenia po prostu zrobiła się jak gąbka.
Ogólnie burgera jadło się ciężko - spora buła ze sporą ilością zawartości, tu gryziesz, z drugiej strony Ci wypada, nie wsadzili żadnego patyczka co by to wszystko w kupie trzymał (z drugiej strony nawet jakby go wsadzili, to po chwili wszystko by z niego odpadło ;-)).
Gdy skończyłam, czułam że zjadłam mąkę, sos musztardowy i kawałek mięsa. Smaku warzyw nie czułam.
O moich uwagach powiedziałam pracownikom. Podejście mieli olewczo-wyjebawcze.
Jak powiedziałam, że mogliby do burgera wbić dwa patyczki i przekroić na pół, bo by się łatwiej jadło, to oni, że się nie da. Jakoś w innych miejscach się udaje, a u nich nie.
Na komentarz dot. bułki powiedzieli, że one są z ekologicznej piekarni. Jak zapytałam, z której, to żadne nie odpowiedziało.
Na zarzut dot. mięsa, że suche i rozpadające się, kucharz powiedział, że on burgery robi od lat i do tej pory nikt się nie skarżył, więc na pewno było dobre, tylko ja wymyślam.
Okej, niechaj będzie i tak - ja wymyślam. W końcu to moje zdanie, moja subiektywna opinia. Darowałam sobie resztę moich uwag, bo grochem o ścianę nie lubię rzucać i wyszłam.
Odczekałam trzy miesiące. Miałam nadzieję, że może mimo ich wcześniejszej postawy, wzięli sobie moje uwagi do serca.
Poszłam tam ponownie, tym razem nie sama, a ze znajomym, który jest szefem kuchni. Chciałam mieć kogoś, kto wyrazi swoją niezależną opinię.
Weszliśmy, zamówiliśmy (tym razem Turbo burger), usiedliśmy i czekaliśmy.
Tym razem zamówienie dotarło w minut 15, ale dalej podane tak samo, dalej taka sama bułka i cała reszta. Więc nawet nie ma co opisywać. Bo nie zmieniło się nic.
Ugryzłam dwa razy, stwierdziłam, że drugi raz sobie tego nie zrobię i zostawiłam. Znajomy zmęczył połowę.
Po czym przyznał mi rację. Tym razem to on przekazał uwagi. Reakcja była podobna. Wyszliśmy, a ja na zawsze skreśliłam Stację No 7 z miejsc, w których jadam.
Na plus:
- wygląd budynku z zewnątrz
- wielkość burgera
- ilość dodatków
Na minus:
- chemiczna buła, która w kilka minut nasiąka sosem i robi się gąbczasta
- suche i rozpadające się mięso
- za dużo sosu - jak na mój gust kupnego i marnej jakości
- kiepskie podanie (ludzie, skoro macie taki ładny lokal, to zainwestujcie w zastawę, albo podajcie to jakoś ciekawiej, a nie na styropianowym talerzyku, który robi się cały mokry i przykleja się do stołu).
- mało przyjazna obsługa (nie wiem, może pracują tam też inni ludzie, ja jednak trafiłam dwa razy na panią, która zachowywała się tak, jakby mi łaskę robiła, że przyjęła zamówienie).
Ogólnie polecić mogę jedynie hardkorom, którzy lubią eksperymenty i podobnie jak ja, testują knajpy.
Stacja No 7 w internetach - FB, www.
wtorek, 17 grudnia 2013
3, 2, 1...START!
Oto i on. Mój blog. Taki, jakich w sieci setki. Tysiące. Setki tysięcy.
Całkowicie subiektywna podróż po knajpach, które odwiedziłam, odwiedzam i odwiedzać będę. Jest tego sporo, bo w zasadzie znajdą się tu recenzje miejsc z całej Polski (i nie tylko).
Jak długo wytrzymam i czy w ogóle ktoś to będzie czytał - zobaczymy z czasem.
Póki co pierwszy post właśnie powstał. A powstał tylko dlatego, że muszę dostosować blogaska do swoich potrzeb i był mi potrzebny jakiś tekst na głównej.
Joł.
Całkowicie subiektywna podróż po knajpach, które odwiedziłam, odwiedzam i odwiedzać będę. Jest tego sporo, bo w zasadzie znajdą się tu recenzje miejsc z całej Polski (i nie tylko).
Jak długo wytrzymam i czy w ogóle ktoś to będzie czytał - zobaczymy z czasem.
Póki co pierwszy post właśnie powstał. A powstał tylko dlatego, że muszę dostosować blogaska do swoich potrzeb i był mi potrzebny jakiś tekst na głównej.
Joł.
Subskrybuj:
Posty (Atom)