Uwielbiam burgery. Takie z pyszną, soczystą wołowiną, świeżutkimi dodatkami i obłędnym sosem.
Jak mieszkałam w Warszawie, to burgerowni miałam pod dostatkiem. W Sopocie było o to trochę ciężej.
Teraz działa kilka knajp, które serwują bułę z kotletem. Osobiście jadłam w czterech, polecam dwie, z czego jedną wybitnie. Ale i tak opiszę wszystkie, bo uważam, że poza ochami należy też zwrócić uwagę na niewypały. I od nich zacznę.
Dzisiaj Stacja No 7, w której byłam dwa razy - zawsze daję knajpie drugą szansę. W tym wypadku były to dwie wizyty w sporym odstępie czasowym i dwie porażki.
Stacja powstała w miejscu dawnego baru Amigo (nie wiem, może liczyli, że wpadną do nich starzy koneserzy, którzy tłumnie odwiedzali Amigo w celu spożycia złocistego trunku z pianką).
Nowy, nieco futurystyczny budynek, ładnie wykończony i oświetlony, który zdecydowanie przyciąga wzrok. Człowiek chce wejść choćby tylko po to, żeby zobaczyć jak jest w środku. Jedyny minus to tandetny banner reklamowy powieszony na murku.
Wnętrze zdecydowanie dla fanów motoryzacji. Wszędzie obrazki i plakaty z szybkimi samochodami, pełno szarości, szkła i stali nierdzewnej (w toalecie jest gablota, w której stoją modele samochodów - szkoda, że nie mam zdjęcia. I raczej go mieć nie będę, bo nie zamierzam nigdy więcej w tym miejscu jeść, a nie pójdę przecież tylko po to, żeby zrobić zdjęcie WC :D).
Dla mnie trochę odpychające i zimne - usiadłam i miałam wrażenie, że całe to "szybkie" wnętrze jest właśnie po to, żeby klient broń Panie Boże nie posiedział za długo - zjedz i wypier... ;)
Niby czerwone oświetlenie to wszystko zmiękcza... Niby.
Menu jest kolejnym przykładem na to, że właściciel musi być fanem motoryzacji. Wszystkie nazwy nawiązują do samochodów itp. I nie mówią kompletnie nic o danym burgerze. Trzeba się wczytać w opisy, czas leci, na moje pytanie co polecają ani pani przyjmująca zamówienie, ani kucharz nie potrafili mi odpowiedzieć, wzruszyli tylko ramionami i powiedzieli, że klient sam musi zdecydować.
No to zdecydowałam.
Wybrałam Enzo Burgera (sałata, rukola, suszony pomidor, ser feta, oliwki, bazylia, sos), jakiś napój, zapłaciłam i usiadłam.
W knajpie poza mną nie było nikogo. Najlepsze burgery w Trójmieście (jak reklamuje się Stacja) nie przyciągnęły tamtego dnia zbyt wielu osób.
Na zamówienie czekałam 25 minut. Gdy w końcu przyszło i wylądowało przede mną na stole, zaczęłam się zastanawiać, czy dalej chcę to jeść. Oczy też jedzą, a podanie pozostawiało wiele do życzenia.
Przede wszystkim styropianowy talerzyk, na którym podano burgera i który po chwili zrobił się cały obrzydliwie mokry. Po drugie - burger wyglądał jakby zrobiło go siedmioletnie dziecko, któremu przy okazji spadł kilka razy.
Okej, przebolałam, stwierdziłam, że szkoda mi kasy, którą na to wydałam, więc postanowiłam spróbować.
Nie powiem, burger był spory - 200 g wołowiny, dużo warzyw, całkiem nieźle.
Pierwszy gryz i... burger wrócił na talerzyk, a ja musiałam przeżuć to, co ugryzłam.
Fatalna bułka, która nie dość, że wyglądała jak kupowana hurtowo w Selgrosie czy innym Makro, to smakowała równie źle. Wiecie, taka dmuchana chemiczna buła, która może leżeć i leżeć i leżeć.
Wołowina lepsza, ale przesmażona i sucha i rozpadała się podczas jedzenia. Sos też jakiś gotowy, dużo za dużo, płynął wszędzie i doskonale zabijał smak warzyw. A przy okazji idealnie rozmoczył bułkę, która w połowie jedzenia po prostu zrobiła się jak gąbka.
Ogólnie burgera jadło się ciężko - spora buła ze sporą ilością zawartości, tu gryziesz, z drugiej strony Ci wypada, nie wsadzili żadnego patyczka co by to wszystko w kupie trzymał (z drugiej strony nawet jakby go wsadzili, to po chwili wszystko by z niego odpadło ;-)).
Gdy skończyłam, czułam że zjadłam mąkę, sos musztardowy i kawałek mięsa. Smaku warzyw nie czułam.
O moich uwagach powiedziałam pracownikom. Podejście mieli olewczo-wyjebawcze.
Jak powiedziałam, że mogliby do burgera wbić dwa patyczki i przekroić na pół, bo by się łatwiej jadło, to oni, że się nie da. Jakoś w innych miejscach się udaje, a u nich nie.
Na komentarz dot. bułki powiedzieli, że one są z ekologicznej piekarni. Jak zapytałam, z której, to żadne nie odpowiedziało.
Na zarzut dot. mięsa, że suche i rozpadające się, kucharz powiedział, że on burgery robi od lat i do tej pory nikt się nie skarżył, więc na pewno było dobre, tylko ja wymyślam.
Okej, niechaj będzie i tak - ja wymyślam. W końcu to moje zdanie, moja subiektywna opinia. Darowałam sobie resztę moich uwag, bo grochem o ścianę nie lubię rzucać i wyszłam.
Odczekałam trzy miesiące. Miałam nadzieję, że może mimo ich wcześniejszej postawy, wzięli sobie moje uwagi do serca.
Poszłam tam ponownie, tym razem nie sama, a ze znajomym, który jest szefem kuchni. Chciałam mieć kogoś, kto wyrazi swoją niezależną opinię.
Weszliśmy, zamówiliśmy (tym razem Turbo burger), usiedliśmy i czekaliśmy.
Tym razem zamówienie dotarło w minut 15, ale dalej podane tak samo, dalej taka sama bułka i cała reszta. Więc nawet nie ma co opisywać. Bo nie zmieniło się nic.
Ugryzłam dwa razy, stwierdziłam, że drugi raz sobie tego nie zrobię i zostawiłam. Znajomy zmęczył połowę.
Po czym przyznał mi rację. Tym razem to on przekazał uwagi. Reakcja była podobna. Wyszliśmy, a ja na zawsze skreśliłam Stację No 7 z miejsc, w których jadam.
Na plus:
- wygląd budynku z zewnątrz
- wielkość burgera
- ilość dodatków
Na minus:
- chemiczna buła, która w kilka minut nasiąka sosem i robi się gąbczasta
- suche i rozpadające się mięso
- za dużo sosu - jak na mój gust kupnego i marnej jakości
- kiepskie podanie (ludzie, skoro macie taki ładny lokal, to zainwestujcie w zastawę, albo podajcie to jakoś ciekawiej, a nie na styropianowym talerzyku, który robi się cały mokry i przykleja się do stołu).
- mało przyjazna obsługa (nie wiem, może pracują tam też inni ludzie, ja jednak trafiłam dwa razy na panią, która zachowywała się tak, jakby mi łaskę robiła, że przyjęła zamówienie).
Ogólnie polecić mogę jedynie hardkorom, którzy lubią eksperymenty i podobnie jak ja, testują knajpy.
Stacja No 7 w internetach - FB, www.
czyli n ma po co iść.
OdpowiedzUsuńAno nie ma - są lepsiejsze miejsca na burgerlove <3
Usuń